Słońce dawało
popalić. Na termometrze wiszącym na południowowschodnim oknie, czasem prawie
brakowało skali.
Była susza, susza i jeszcze raz susza. Pomimo to cieszyłam
się z kolejnych kwitnących kwiatów. Byłam zachwycona, kiedy po powrocie z
wojaży powitał nas kwitnący obficie powojnik.
Kwitły też inne krzewy i kwiaty. Jeszcze były małe, ale
cieszył mnie każdy, nawet najmniejszy.
Z bodziszków wyrosły całe łany.
Niestety, od jakiegoś czasu przychodził i się wylegiwał w
kocimiętkach jakiś obcy kot. Żeby chociaż wyłapywał nornice, ale to byłaby
praca, a on przychodził dla swojej przyjemności.
Po poprzednio rocznych bratkach była cała masa samosiejek.
Rozmawiały ze sobą tu i ówdzie.
Zostawiałam też niektóre dziko rosnące. Bujnie wyrósł
żywokost, ale nie tylko.
Pierwsze kwiatki rozwinęły się też u pnącej hortensji. Ale
ja czekałam na całe baldachy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz