sobota, 30 grudnia 2017

Jak na łonie natury

             Rzadko  bywałam na blogu. Powód był prosty, brak czasu.  Jeszcze nie we wszystkim okrzepłam w nowym miejscu. Było też jeszcze tyle do zrobienia w ogrodzie. Właściwie to byliśmy w tym temacie dopiero na starcie. Czasem miałam obawy, czy podołamy. Jednak miałam plany i chciałam je realizować. Może pójdzie to trochę wolniej, niż bym chciała, ale będzie, bo czy dla takich widoków za płotem nie warto.




Mieszkamy jak na łonie natury, a przecież w mieście. Z pracami dotarliśmy do września 2014 roku. Budowlańcy pomału zaczęli opuszczać nasz teren, więc uznałam, że  najwyższy czas, aby znowu zająć się ogrodem. Wrzesień, to czas sadzenia cebulek kwiatów kwitnących wiosną. Miałam przygotowaną grządkę, ale jakoś nie mogłam się za to zabrać.  Był jednak najwyższy czas aby robić coś dalej Moja opieszałość wynikała chyba z pogorszenia się pogody. Zrobiło się zimno, mglisto i ponuro. Co prawda wilgoć jest wskazana dla nowo posadzonych roślin, ale mnie nie służyła. Posadziliśmy żywotnik i niebieski jałowiec, które wcześniej rosły w donicach na balkonie i było już im tam ciasno. W sobotę lub w niedzielę planowaliśmy pojechać na jarmark „Jesień w ogrodzie”. Chcieliśmy coś kupić i rozpocząć sadzenie. Grządka zrobiona wiosną na skarpie, pomimo, że nie była zbyt pielęgnowana, wypadła całkiem dobrze. Trzeba jednak zrobić płot osłaniający od bałaganu sąsiadów, bo ten psuje wszystko. Obawiam się jednak, że przy stawianiu płota popsuje się moja rabatka.

Brak komentarzy: