niedziela, 31 grudnia 2017

Listopadowa cisza w ogrodzie

            Ósmy listopad, godzina dziesiąta trzydzieści, a na naszym niewielkim stawku był lód. Przestało padać i wyszło nawet trochę słońca, ale było za to zimno. No cóż, coś za coś. Ogród zatonął w ciszy. Przy karmiku uwijały się głodne sikory i wróble. Podchodziły też sroki, które zjadały na jedno posiedzenie wszystko, co wykładałam. Teraz wieszałam kulki i pojemniki ze słonecznikiem na ramionach suszarki i z tym sobie sroki nie radzą. Podchodziły i szukały „pod” co spadło z góry. Było mi ich trochę żal, ale jest to jedyny sposób, aby nie płoszyły i nie wyjadały małym ptakom. Z tego co wiem, to sroka żywi się też różnymi jagodami i owocami, a w ogrodzie była masa owoców głogu, berberysu i irgi. Więc jeszcze nie było tak źle.


        W jesiennym słońcu ogród stał się niezwykle kolorowy.


 Kwitły jeszcze najbardziej wytrwałe kwiaty.


          Prawdziwym zaskoczeniem były jednak róże. Niektórym szron domalował białe obwódki na brzegach płatków. Jak na tę porę roku, wszystkie były piękne.





         Ładnie wyglądały też niektóre zaschnięte badyle np główki jeżówki.


 No i te listki pomalowane przez szron.




             W zacienionych miejscach oszroniona była jeszcze trawa. Razem z dekoracjami z  liści leszczyny wyglądało to wszystko uroczo.


         Tylko tam, gdzie padały promienie słońca drobinki szronu zamieniły się w kropelki wody.


           A nad wszystkim czuwał, ukryty nieco w zmienionej  już kolorystycznie bergenii, nasz kamienny kot.

Brak komentarzy: