niedziela, 31 grudnia 2017

W lutym 2017 rozpacz i wściekłość

             Oj zapachniało, zapachniało wiosną. Na sąsiedzkich moczarach były już żurawie. Kwiatki na gwałt kiełkowały, i nagle z radości pozostała rozpacz. Kiedy poszłam do ogrodu, to myślałam, że dostanę zawału.  Jesienią zrobiłam nowe rabaty. Posadziłam kilkanaście karp piwonii i chyba z trzysta cebul tulipanów, żonkili, krokusów, koron cesarskich, lilii  itp różnych kwiatów. Dosadziłam też po kilkanaście jeżówek, zawilców i innych bylin. Teraz wszystko było zniszczone przez dzika. Z cebulowych pozostały tylko listki i łodyżki, a reszta rozkopana i poniszczona. Chciało mi się płakać, ale byłam też wściekła. Miasto zatrudniło nawet myśliwego miejskiego na pełen etat, a ja nie mogłam się czuć bezpieczna na własnej posesji. Tak się cieszyłam, że przybędzie kwitnących roślin w ogrodzie, a tymczasem nie będzie nic. Najgorsze, że czułam się całkowicie bezradna. Bo co zrobię. Lato minie szare, bez kwiatów. Ja będę znowu sadzić i po co?  Skoro w każdej chwili przyjdą i zniszczą. Rozumiem, że mogą być problemy z terrorystami, ale żeby z głupimi dzikami sobie ludzie nie radzili. To oznacza, że dziki są mądrzejsze od ludzi, którzy za nie odpowiadają. Masakra. Mówi się że, praca wzbogaca. Guzik prawda. Jak się nic nie robi, to się nic nie ma. Jak się nic nie ma, to się nic nie straci. A ja się ciężko napracowałam. Kręgosłup cierpi i też nic nie mam przez dzikie bydle. I kto wyszedł na tym lepiej? Kolejnej nocy poprawił i dokończył to co zostało wśród kwiatów z poprzedniej nocy i załatwił całe truskawki. Do rozpaczy i wściekłości doszła bezradność. Bo co mam zrobić? Chyba że otoczyć wysokim murem obronnym, najlepiej jeszcze z fosą. Służby odpowiedzialne za to nie robią nic.

Brak komentarzy: