Nie
sadziłam, że będę kiedyś próbowała takich różnych rzeczy. Nalewka z pędów
sosny, dżem z jarzębiny, zupa z pokrzywy, sok z kwiatów czarnego bzu. Kiedyś
uczono mnie, że np. jarzębina jest trująca, a tu takie pyszności. Przyszła też
pora na tapinambura. Jeszcze przed rokiem nawet nie wiedziałam, że to się tak
nazywa. W ogrodzie urosły na dziko
kwiaty, które nawet mi się podobały. Mamy duży ogród, więc znajdzie się
na nie miejsce. Byłam zła, kiedy zimą do ogrodu wdarł się dzik i wszystko
pokopał. Myślałam, że po kwiatach nic nie zostało, a tymczasem urosło ich
jeszcze więcej. Dowiedziałam się też, że jest to tapinambur i że jest to
jadalne. Mało tego, tapinambur ma właściwości lecznicze. Działa pozytywnie na
gospodarkę węglowodanową i tłuszczową organizmu. Zmniejsza poziom cholesterolu,
stabilizuje ciśnienie krwi, pozytywnie wpływa na pracę nerek, zapobiega
powikłaniom chorób cukrzycy, działa osłonowo na wątrobę. Nic tylko jeść.
Wyrywaliśmy wyrośnięte łodygi z miejsca w którym nie chcę ich mieć i przy
okazji pojawiło się sporo bulwek.
Składniki:
topinambur / miałam go może z 3/4 litra /
2 ząbki czosnku
płaska łyżeczka kminku
2 gałązki rozmarynu / ja miałam tylko suszony, wiec wzięłam
łyżeczkę/
sól, pieprz do smaku
oliwa
Topinambur dobrze wyszorowałam i oskrobałam / jak
marchewkę/ i pokroiłam w dość grube plasterki. Robota
żmudna, bo bulwki są małe. W misce dokładnie wymieszałam je z roztartym
czosnkiem, rozmarynem, kminkiem, solą, pieprzem i oliwą. Rozłożyłam w
żaroodpornym naczyniu i piekłam około 45 minut
w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni. Było smaczne. Polecam.
Brak powiązanych wpisów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz