niedziela, 31 grudnia 2017

W październiku tapinambur na talerzu

             Nie sadziłam, że będę kiedyś próbowała takich różnych rzeczy. Nalewka z pędów sosny, dżem z jarzębiny, zupa z pokrzywy, sok z kwiatów czarnego bzu. Kiedyś uczono mnie, że np. jarzębina jest trująca, a tu takie pyszności. Przyszła też pora na tapinambura. Jeszcze przed rokiem nawet nie wiedziałam, że to się tak nazywa. W ogrodzie urosły na dziko  kwiaty, które nawet mi się podobały. Mamy duży ogród, więc znajdzie się na nie miejsce. Byłam zła, kiedy zimą do ogrodu wdarł się dzik i wszystko pokopał. Myślałam, że po kwiatach nic nie zostało, a tymczasem urosło ich jeszcze więcej. Dowiedziałam się też, że jest to tapinambur i że jest to jadalne. Mało tego, tapinambur ma właściwości lecznicze. Działa pozytywnie na gospodarkę węglowodanową i tłuszczową organizmu. Zmniejsza poziom cholesterolu, stabilizuje ciśnienie krwi, pozytywnie wpływa na pracę nerek, zapobiega powikłaniom chorób cukrzycy, działa osłonowo na wątrobę. Nic tylko jeść. Wyrywaliśmy wyrośnięte łodygi z miejsca w którym nie chcę ich mieć i przy okazji pojawiło się sporo bulwek.


          Postanowiłam więc spróbować. W internecie znalazłam przepis. Zresztą jest ich masa. Ja skorzystałam z takiego.

 Składniki:

topinambur / miałam go może z  3/4 litra /
2 ząbki czosnku
płaska łyżeczka kminku
2 gałązki rozmarynu / ja miałam tylko suszony, wiec wzięłam łyżeczkę/
sól, pieprz  do smaku
oliwa
          Topinambur dobrze wyszorowałam i oskrobałam / jak marchewkę/  i  pokroiłam w dość grube plasterki. Robota żmudna, bo bulwki są małe. W misce dokładnie wymieszałam je z roztartym czosnkiem, rozmarynem, kminkiem, solą, pieprzem i oliwą. Rozłożyłam w żaroodpornym naczyniu i piekłam około 45 minut  w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni. Było smaczne. Polecam.

Brak powiązanych wpisów.

Brak komentarzy: